lewym okiem a uchem - o centymetr od skroni - tatarska kość policzkowa go uratowała. Bez szabel, Wołkowicki i drugi wysoki z trzcinką. Ręce założone, z tyłu albo z przodu - 1922 rok, nic do roboty. Patrzą w obiektyw od niechcenia, po pańsku, Wołkowicki wcale nie, i nikt się nie uśmiecha. A tutaj zwarta grupa, kadra - szesnasty pułk. Wołkowicki siedzi między najstarszymi, młodsi wsparci na łokciach u ich kolan, pozostali stoją z tyłu. "Starsi" i "młodsi" tylko rangą, bo tak samo zgrabni i sprawni, i twarze mają tak samo stwardniałe, jakby w jednym wieku. Przegalopowali te same pola, te same jatki i groby, ani