najpierw coś zagrać, niech coś będzie słychać w<br>kościele. - I uciekała ode mnie do fisharmonii, siadając nieomal<br>gorączkowo przy klawiaturze. - A ty sobie tam stań. - Wyznaczała mi<br>miejsce jak najdalej od siebie. - Trochę dalej. Będziesz mógł mnie<br>lepiej słyszeć. Zresztą nie lubię, jak mi się na palce patrzy, kiedy<br>gram.<br> Aczkolwiek niechętnie, stawałem w miejscu, które mi wyznaczyła, lecz<br>nie byłem w stanie skupić uwagi na tym, co grała, chociaż od czasu do<br>czasu, odwracając głowę od fisharmonii, odpytywała mnie, jakby tymi<br>pytaniami chciała mnie utrzymać w miejscu, które mi wyznaczyła:<br> - I co, podoba ci się? Dzisiaj mi lepiej idzie, prawda