cechy, jakie mierzyć się dały i z kilkoma kartkami starannie wetkniętymi w niemiecki klucz znów udałem się do Krakowa, tym razem prosto do Baśki. <br>Powitanie jak zwykle było serdeczne, może nawet bardziej serdeczne niż poprzednio. Przystąpiłem od razu do rzeczy i powiedziałem jej o mojej obsesji. Bałem się trochę, że Baśka mnie wyśmieje, że nie zrozumie wagi zagadnienia. Tłumaczyłem się nieskładnie, że nie mogę przebywać pod jednym dachem z tyloma osobnikami, którym nadałem imiona, ale w zasadzie nie mam pojęcia, jak się naprawdę nazywają. <br>Baśka wydawała się rozumieć doniosłość zagadnienia, przystąpiłem więc do wyłuszczenia mojej propozycji. Otóż, prosiłem ją, czy nie