je rozpłatywałem nożem, szukając pereł. Cuchnące szczątki wyrzucałem potem na dach, na który przy odrobinie talentu można było wejść wprost z mojego balkonu. Jeszcze dalej - już niemal na horyzoncie - widać było szosę, na której przemykały nieliczne samochody, przesuwały się furmanki, a raz - w 1956 r. widziałem niekończącą się kolumnę czołgów. <br>Bliżej, na rogu Dębowej i Grabowej stała spora, ale bardzo zniszczona willa, o której mówiono "Dom Krügerów". Na parterze mieszkali jacyś lokatorzy - lumpy z kwaterunku, na piętrze stare, niemieckie rodzeństwo, osiadłe tu jeszcze przed wojną, chyba niegdyś znakomicie sytuowane. Kupili willę z czasów początków świetności letniska, korzystali ze wspaniałego ogrodu, po