tam, czy trzymał się razem z nami znoszonej przez wicher brezentowej chatki, która sama ledwie utrzymywała jako taki kontakt z sześcioma świerkowymi pniami? Nie, dżentelmen (a jest to specjalny rodzaj dżentelmena kibica, który sam nie potrafi, ale dobrze wie, że ten na boisku robi źle) wiedział lepiej z danych statystycznych. Bodaj go wiatr porwał (o sile zero w porywach do dwu zer) jak mawiał zawsze nieoceniony Jurek Fischbach - nasz lekarz.<br> I tak dzień za dniem, noc za nocą. Po prostu żegluga. Zwlekam się z zalanej wodą koi, wciągam ociekające Pacyfikiem sztormiaki, wylewam ocean z butów. Mokre mapy, mokry dziennik, mokre jadło