pięknością bożego świata, pochwycił nieodstępne skrzypki i zasiadłszy na próchniejącym pniu starej jakiejś olchy, patrząc w jasnobłękitne niebo i słuchając tajemniczych głosów z głębin jego brzmiących, wylewał serdeczną muzyką przepełniające duszę błogie uczucia. Biedny Jaś, biedny poeta-grajek! Zapomniał na śmierć, że był pastuchem dworskiego bydła. Przez przezroczyste niebo widział Boga w całej chwale i wszechmocy, otoczonego chórami aniołów, i zdało się, że sam stawszy się także aniołem, wygrywał na swych skrzypcach chwałę Przedwiecznemu... <br>Z marzenia tego zbudził go nagle okrutny boćkowski kańczug, spadający mu gradem ciosów na plecy i ramiona. <br>- Ha! Psia, chamska duszo niegodziwa! - wrzasnął z konia gruby pan