z salonu blady, usta miał szare, bezbarwne. Nie potrafił wciąż tego wytłumaczyć, nawet Marcie. Owszem, może i stchórzył, ale całkowicie go zaskoczyło. Odwieźli ów sporny kontyngent do młyna, zanocowali u młynarza, żeby dopilnować, by zboże nie zginęło. Do Malenia wracali wynajętą furmanką, tak zwaną podwodą. Strzały padły, gdy dojeżdżali do Byczyny. Zupełnie niespodziewanie. Hieronim kazał mu odebrać od furmana lejce i gnać, ile sił. Sam stał na wozie, strzelał z pepeszy. Pruł, aż w uszach trzeszczało. Jasne, że był widoczny, wielkolud przecie. Nie wie, dlaczego stał. Nie wie, kiedy go dosięgli. Myślał tylko, żeby konia poganiać, bał się, że padnie, przecież