się w kancelarii. Ukłonił się i poprosił o klucze od krochmalni. Marta wskazała mu - wiszą na dawnym miejscu. Zdjął je z tablicy, chwilę potrzymał w dłoni. Czekała, że może coś powie, nie chciała go płoszyć. Ale on odwrócił się i wyszedł, cicho zamykając drzwi. Z podwórza śledziły go ciekawe oczy. Chłopi zwozili do stodoły siano, było ich kilku, dziewuchy stanęły na wozach, podparły się widłami. Szedł dużymi krokami, potem jakby pogładził ręką drzwi, wybrał z pęka klucz, włożył w zamek. Zniknął w środku. Nie było go długo. Kiedy dźwięk uderzanego lemiesza oznajmił południową przerwę, Ocimek po raz drugi odwiedził kancelarię. Zastał