się postaram, powinno mi się udać, ale głowy dać nie mogę - asekurował się Konstanty.<br>- No, widzisz, Janis, a tak się zamartwiałeś, mój ty biedaku, ja swoje wiem, wiem, że jak Konstanty coś obieca, to słowa dotrzyma. Ja mu wierzę, on nas w biedzie nie opuści. - Kolor tej chwili był ciemny. Ciemna i krucha była także nadzieja. Idealnie przemieszana z warstwami grozy. Jassmont pomyślał: nazwała mnie z łotewska "Janis", w języku mego dzieciństwa, przeto intymnie, szyfrem - uśmiechnął się, ale wewnątrz, w sobie. Ona zauważyła coś innego, że powiedział "u nas", a nie "tutaj", jak zwykł mówić do tej pory. Dla Konstantego była