z nich, ilekroć wybuchała nowa strzelanina. Wtedy wojsko odzyskiwało stracony teren. Dopóki utrzymywała się równowaga między bazarem a wojskiem, miasto pozostawało przy życiu.<br>Oglądana z góry Chair Chana przypominała, tak jak cały Kabul, schodkową piramidę glinianych domostw o płaskich dachach, przycupniętych na zboczach wzgórz, które otaczały ze wszystkich stron miasto. Co rano z górnych kondygnacji krętymi, stromymi uliczkami spływał nieprzerwany strumień ludzi. W dole, na bazarze, strumień rozlewał się w zaułkach, wśród straganów. Pochłonięty sobą, krzyżował się z innymi strumieniami, wirował, szumiał. <br>Nagle tę monotonię przerywał krzyk: Raketi! - i zaraz potem eksplozja. Podnosiła się chmura kurzu i dymu, płonęły sklepiki. Tłum rozpryskiwał