niepewna. W końcu zapadła cisza, przesycona rozdrażnieniem, obrazą i czczością Halina odeszła, zaledwie dotknąwszy dłonią rozpalonych palców Róży, odwracając oczy od wzroku Władysia. <br>Po chwili drzwi od schodów trzasnęły. Władysław wrócił z przedpokoju, stanął przed matką i załamał ręce. Patrzył na nią z gniewem, żalem, z uwłaczającą litością. <br>- No co? Co znowu za pretensje? - spytała. Zbladł. <br>- Jak mama śmiała tak potraktować tę dobrą, dobrą dziewczyną?! - wykrztusił z głębi piersi. <br>Róża - jak zwykle w tych wypadkach, kiedy pod wpływem jej nieludzkiej postawy pękał krąg normalności i czarny żywioł, anarchia, otwierała nagle swoje bezkresy - Róża uczyniła się lekka, niebaczna. Z humorem wykrzyknęła: <br>- A jakże