von Rochow, po chwili, którą poświęcił na podejrzliwe przyglądanie się. - Po pierwsze: w samiuśkie południe. Po drugie: w walce. Gdyby to nie było niemożliwe, powiedziałbym, że w pojedynku. To był jeden człowiek, konno, zbrojno. Pchnięciem miecza ubił, a bardzo pewnym, wielkiej wymagającym wprawy. W twarz. Między nos a oko. <br>- Gdzie? <br>- Ćwierć mili za Strzelinem. Wracał był pan Bart z gościny u sąsiada. <br>- Sam? Bez ludzi? <br>- Tak jeździł. Nie miał wrogów. <br>- Wieczne odpoczywanie - zamruczał ksiądz Granciszek - racz mu dać, Panie. A światłość... <br>- Nie miał wrogów - powtórzył, przerywając modły, Horn. - Ale podejrzani są? <br>Kunad Neudeck podjechał bliżej wozu, z wyraźnym zainteresowaniem przyjrzał się biustowi