wtajemniczonych, ucieczką rabinów logistyki, a przestała być boską rozrywką mędrców. Czas, w którym tworzono jeszcze sztukę, płacąc całym życiem za błahe i szybko zapominane zestawienia kilku barw, kilku wyrazów i na próżno usiłowano wytropić wielkość, odległą o tysiące mil od tego szczątkowego procesu, zwanego sztuką współczesną, owego dziecka rozpaczliwych irracjonalizmów. Czyż mam zresztą ten czas nazywać, określać? Nie moja to sprawa. Niechże tam sobie historycy kultury zmierzą te głuche pomruki dziejów poprzedzające wielkie widowisko, w którym nagromadzone bogactwa optymistycznych teoryj, hipotez, pomysłów, tak żywych w ubiegłym stuleciu, ukazały się zdumionym oczom ludzkim jako stos próchna i słomy - przysłowiowy skarb skąpca wyniesiony