Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
kobiety i dzieci. Zostawiasz je na pastwę losu... Głasza, daj mi coś słodkiego!

- Kiedy nic nie ma, proszę pani!

- No to chociaż kawałek cukru...

Wieczorem, kiedy leżałem już w łóżku, Kazia uchyliła drzwi. Ale tym razem nie weszła do pokoju, tylko rzuciła od progu:

- Zgaś świecę, żeby nie było pożaru. Dobranoc.

- Nie zgasze, niech pani sama zgasi...

- Figa z makiem! Dobranoc... - powiedziała i szybko zbiegła po schodach.

W piątek po południu, kiedy chłopcy jedli podwieczorek, wymknęliśmy się z Kazią na spacer.

Szliśmy drogą pomiędzy pokracznymi karłowatymi wierzbami trzymając się za ręce. Czerwona tarcza zachodzącego słońca wisiała jeszcze nad lasem. Kazia mrużyła
kobiety i dzieci. Zostawiasz je na pastwę losu... Głasza, daj mi coś słodkiego!<br><br>- Kiedy nic nie ma, proszę pani!<br><br>- No to chociaż kawałek cukru...<br><br>Wieczorem, kiedy leżałem już w łóżku, Kazia uchyliła drzwi. Ale tym razem nie weszła do pokoju, tylko rzuciła od progu:<br><br>- Zgaś świecę, żeby nie było pożaru. Dobranoc.<br><br>- Nie zgasze, niech pani sama zgasi...<br><br>- Figa z makiem! Dobranoc... - powiedziała i szybko zbiegła po schodach.<br><br>W piątek po południu, kiedy chłopcy jedli podwieczorek, wymknęliśmy się z Kazią na spacer.<br><br>Szliśmy drogą pomiędzy pokracznymi karłowatymi wierzbami trzymając się za ręce. Czerwona tarcza zachodzącego słońca wisiała jeszcze nad lasem. Kazia mrużyła
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego