pachą, koń gnał niemal tratując uciekającego szakala. Cios, pchnięcie, ofiara uskakiwała, a jeździec, którego lanca zaryła się w ziemię, wykonywał wzlot, jak o tyczce, dźwignięty z siodła rysował ostrogami niebo i walił ciężko plecami o ziemię jak rzucony pajac. Szakal zaszywał się w najbliższej ciernistej kępie, musieli go krzykami wypłoszyć. Hinduska służba nadbiegała ciskając kamienie i nagle pod nogi koni dygocących w pianie rudą błyskawicą wślizgiwał się smukły kształt i śmigał, myląc pościg.<br>Rowy groziły upadkiem, masztalerz sprawdzał przed wyruszeniem, czy jeźdźcy włożyli hełmy korkowe, zgodnie z przepisami klubowymi. Istvan mało karku nie skręcił, zwaliwszy się miedzy wypalone pnie. Mimo że