i przechadzać między nimi. Głaskać ich ciała, wtulać się w grzywy i zostać na zawsze w poszumie żubrzego pędu. Oddać się im! Beztrosko, w nagłym oczyszczeniu! Zostawić wszystko - ludzi, dom, świat. Były przecież tak blisko... Wiatr ucichł, schował się w ogonie młodego żubrzątka i pierwsze krople potu spadły na chodnik. Intensywniał zapach ziemi. Któraś z żubrzyc, przekrzywiwszy ciężki łeb, wydała z siebie donośny, przenikający całe niebo ryk, a reszta stada odpowiedziała cichszymi pomrukami, podobnymi bardziej do odgłosu łamania kry lodowej niż zwierzęcego głosu... Stado przysiadło nisko nad ziemią. Deszcz. Ciepły, oczyszczający. Zygmunt wychylił się mocniej, unosząc głowę wprost na strugi wody