Zdaje się czterech, nie, pięciu...<br>- A zatem nie wraca sam...<br>Ab-Raham odetchnął z ulgą i spojrzał na Izaaka, którego policzki płonęły. Wyszli <br>naprzeciw jadących. Ab-Raham wspierał się ciężko na synu. Gdzie te czasy, gdy <br>pod to samo wzgórze biegł szybko, aż płaszcz rozwiewał się nad nim jak skrzydło? <br>Izaak z trudem powstrzymywał nogi, by kroczyć wolno. Ab-Raham czuł niecierpliwe <br>drżenie podpierającego ramienia.<br>- Siądę tutaj na kamieniu, mój synu, a ty idź sam na spotkanie żony twojej...<br>Uśmiechnęli się do siebie wzajemnie, Izaak z tłumaczeniem, ojciec z rozgrzeszeniem. <br>Młody poskoczył żwawo naprzód, lecz wnet zwolnił kroku. Rozróżniał już wyraźnie