Kiedyś i żonę. Ale ją odegrał. Miał koło sześćdziesiątki, gdy powaliła go choroba. Brzuch. To od pozycji na zydlu, ucisku. Leżał wiele tygodni nie wiedząc, co zrobić ze sobą, wtedy syn, wówczas już na piątym roku studiów malarskich w warszawskiej ASP, poradził mu - strugaj rzeźbki. Przyniósł szewski nóż i klocki. Kołacz spróbował - i tak się zaczęła najważniejsza część jego życia. Kochał przyrodę, chodził po lasach, ścinał konary, w których dostrzegał zarys rzeźb. Nigdy ich nie malował, ale wygładzał i pokostował. Chciał, żeby się je chętnie brało do ręki, żeby rzeźba "żyła". Tworzył, czego ludowa tradycja nie znała, kompozycje figur z jednego