dywanów, firany od przeciągu unosiły się wysoko nad podłogą, jakby mnie stąd wyganiały. Słyszałem głos, miękki, podobny do głosu matki, ale już wyciszony, spokojny: zapomniałam, zapomniałam.<br><br>W piątkowe popołudnia wyjeżdżaliśmy do leśniczówki w Cielcu. Ojciec wcześniej wracał z pracy. Mocno przygarbiony, ponad miarę objuczony aktami procesowymi pojawiał się na rogu Koniewa i Chabrowej. Matka gotowała obiad na dwa najbliższe dni i pakowała w litrowe słoiki.<br>Zajmowaliśmy gościnny pokój na poddaszu, wchodziło się doń z ciemnego strychu, gdzie Rurańscy rozwieszali pranie, przechowywali ziarno z ubiegłego roku, wśród stert szpargałów, nieużytecznych rupieci i sypkich gniazd z celulozy, które czasem odrywały się od krokwi