ciemny. Ciemna i krucha była także nadzieja. Idealnie przemieszana z warstwami grozy. Jassmont pomyślał: nazwała mnie z łotewska "Janis", w języku mego dzieciństwa, przeto intymnie, szyfrem - uśmiechnął się, ale wewnątrz, w sobie. Ona zauważyła coś innego, że powiedział "u nas", a nie "tutaj", jak zwykł mówić do tej pory. Dla Konstantego była inna prawda. Róża, z lęków, niepewności i choroby, przypomniała mu jej matkę. Dziwne, że to, co u matki raziło, u córki mogło się podobać. Obie niewysokie, szczupłe, ciemnowłose, przy czym matka na starość przeraźliwie zbrzydła. Konstanty patrzył, jak Róża kładzie głowę na ramieniu Jana. Zabolało. Odwrócił się. Na podwórku