furkot pelerynek. I na twarzy - jak chłodny żołnierski całun - amerykański sztandar nieba z gwiazdami gwiazd <page nr=33>.<br><tit>V</><br> Wszystko, co nastąpiło później, wystawało już, jak<br>Chaplinowska chatka nad przepaścią, jednym bokiem poza granicę trójwymiarowej rzeczywistości.<br>Czarne, ociekające mrokiem ściany. Prawidłowy sześcian stęchłego powietrza, które można krajać nożem jak gigantyczną kostkę magicznego bulionu Maggi. <br>I w głębokiej, zakratowanej studni okna litr skondensowanego nieba.<br>Pierre poznał nowy, miniaturowy światek, rządzony własnymi, osobliwymi prawami, na marginesie olbrzymiego, skomplikowanego mechanizmu świata. Nieznany świat rzeczy niezasłużonych: wąski, wygodny tapczan pod obwisłym baldachimem sufitu, rano i wieczór - menażka ciepłej zupy, omaszczonej kromką chleba, na które nie trzeba zapracować. Obok