mówiąc, nie bardzo ludzkie, raczej mateczniki, sanktuaria nieskażonej puszczy, w której nawet dróg nie ma, tylko sieć kanałów do podróży po nich czółnem. Czyli nie darmo w ilustrowanych pismach francuskich z okolic roku 1840 podziwiałem murzyńskie pirogi i polowania na hipopotama, jak też czytałem Fenimore Coopera (<name type="tit">Tropiciel śladów</>), Mayne Reida (<name type="tit">Puszcza wodna w lesie</>), Marię Rodziewiczównę (<name type="tit">Lato leśnych ludzi</>) i Włodzimierza Korsaka (<name type="tit">Na tropie przyrody</>). Do tych swoich zajęć podczas godzin straconych dla matematyki i fizyki odnoszę się dzisiaj poważnie, tak jak do moich dzisiejszych <page nr=274> marzeń o takiej cywilizacji, w której człowiek wyzwoliłby się z niewoli Ulro. Znów, jak wtedy, rysuję