ze służbistą gorliwością, jakby wypełniał rozkaz w koszarach, dobywa portfel i wręcza mi fotografię żony i dziecka. Dopiero po chwili, jakby się w tym wszystkim połapał, wyrywa mi ją gwałtownie z ręki, chowa, podnosi koło i krzyczy:<br>- ...!<br>Znowu idziemy w milczeniu. Żołnierz jest nachmurzony i niechętny. Dochodzimy do mostu nad Renem, który oddziela starą część miasta od nowoczesnej, w której znajduje się nasz szkolny gmach. W tym miejscu wody Renu, przepływające Jeziorem Bodeńskim, przeciskają się wąskim przesmykiem i przez Untersee płyną do właściwego swego koryta, gdzie kończą definitywnie ten dziwaczny flirt rzeczno-jeziorny. Patrzę na szeroko rozlane wody i szeroko rozprzestrzenione