rozżarzało się na niebie, i naraz wyczułem jej obecność, wśród liści odezwał się krótko jakiś ptak, kwiaty zapachniały ostrzej,<br>i wtedy ją zobaczyłem: pomyślałem zdumiony, że to Sara: te wielkie migdałowe oczy, splecione ciasno w grube warkocze smoliste włosy, zagadkowy uśmiech na ustach, ale gdy podszedłem bliżej, wciąż jeszcze niedostrzeżony, Sara, tam, daleko stąd, przemieniona w dym, jak dym się rozwiała i stanąłem przed Sonią, która na mój widok - obcego, bo nie od razu mnie poznała - otwarła usta, chcąc wezwać pomocy, ale położyłem jej dłoń na wargach, szepcząc:<br>- To ja, Drzejek, nie bój się, obiecałem ci, że się niebawem spotkamy,<br>i