samym swoim pojawieniem uciszył zgiełkliwy harmider. Pomywaczki przestały jazgotać. Dwaj hotelowi pikolacy, niepotrzebnie tu obijający boki, śpiesznie się gdzieś ulotnili, a gromada kelnerów przynaglających podenerwowanego kucharza do szybszego wydawania <page nr=145> zamówionych potraw też się uciszyła. "Zimny barszcz, cztery razy! Dwa sznycle po wiedeńsku! Dewolaj, raz!" - rozległy się spokojne już całkiem głosy. Tchnienie porządku i dyscypliny przeszło przez kuchnię.<br>Odetchnąwszy przez moment tym ładem Słomka, całkiem już w sobie zaokrąglony, wtoczył się do drugiego korytarza. Krótki był, lecz szeroki, łączył kuchnię z salą bankietową.<br>Stara Jurgelewiczowa, tak zwana Jurgeluszka, wdowa po zmarłym przed wielu laty portierze "Monopolu", siedziała sztywno wyprostowana na niskim stołeczku