nie obiecał, śmiał się tylko, lecz za tydzień, może dwa,<br>gdzieś tak po południu, spokój we wsi był, nic nie padało, nie<br>wybuchało, nie paliło się, usłyszałem nagle w otwartych drzwiach<br>piwnicy wołanie Saszy:<br> - Pietia! Pietia!<br> Wyskoczyłem susami po schodach i oczy moje nie chciały uwierzyć w to,<br>co zobaczyłem. Tuż nad piwnicą stał Sasza z mieszkiem na plecach, z<br>pepeszą na piersiach, a przy nim pies, nie pies. Wysoki, przesunięty do<br>przodu, jak opowiadał dziadek, i niczym połowa z przeciętego wzdłuż<br>psa, według sprzeciwu wujka Władka.<br> - Chart! - powiedział Sasza, szczerząc zęby w tym swoim szerokim,<br>dziecinnym uśmiechu. Trzymał go na