jeż, chłepcąc swą porcję zupy i zagryzając ją łapczywie chlebem, Pierre czuł na sobie piętnaście par niewesołych stalowych oczu rozszerzonych atropiną głodu i pod ich spojrzeniem smakowity kęs więziennego chleba napęczniały na drożdżach śliny nieprzełknionym kłębem utykał mu w gardle, a gęsta zupa stygła w menażce, powlekając się mapą kożucha.<br>Z daleka jak przez szklaną ścianę dolatywały go długie nocne rozmowy. Słowa, obciosane jak bloki, rosły, piętrzyły się jedno na drugim, za chwilę wyrastał już ku niebu strzelisty gmach. Wystarczy wyjść na słońce, zakasać rękawy, a z prawdziwego kamienia wzniosą go bez błędu, taki sam przestronny i krzepki.<br>Świat, jak źle skonstruowana