kiedy wypłynęła ku mnie z zapominienia, tak wyraziście i dobitnie określona pędzlem Axentowicza, nie miałem chwili wątpliwości, że to ona. I że nadal urzeka, nawet tym, co pozostało z niej na portrecie. A, wraz z sobą, niosła całe tamto tło wczesnych lat dwudziestych, z jego rekwizytami, osobami, pieskiem buldożkiem imieniem Żaba, scenkami jej wizyt u nas w Warszawie i na wsi, z przedstawieniem dla dzieci, na które zaprowadził mnie ojciec, a w którym Jana grała zaczarowaną, mechaniczną lalkę. <br> Z ulicą Kopernika wiązały się dla mnie inne jeszcze atrakcje, oprócz tych, których doświadczałem w towarzystwie Felka. Były nimi na przykład wycieczki i