kilka spłonęło wniwecz raz po razie...<br>Ostatniej, co w obłoków utkwiła oazie,<br>Złociście nieobecnieć dano w mżach oddali.<br>Ziemia ku niej pasmami w ogrodach się pali.<br>Kot przebiega w kurz drogę, dłużąc się przyziemnie,<br>Łeb odwraca i tyłem w drzew cofa się ciemnie,<br>Płosząc kurę, co w ciepłym zadrzemana puchu,<br>Zrywa się, dziobie ziemię i znów tkwi bez ruchu.<br>Cisza duma nad bliską dnia w mroku utratą.<br>Cień z wierzby na opłotek sfrunął muchowato,<br>Siadł na sęku i w trawę, spragnioną ochłody,<br>Ścieka, jak mętna kropla parującej wody.<br>Ćma mignęła... Wiatr powiał... Piach zbłyskał się plewą...<br>Komar w beczce zadzwonił... Zaskrzypiało