lotu, musiał je dosłownie skopywać, <br>żeby przefrunęły nad podwórkiem, nad trybuną <br>honorową, z blaszanych garaży, gdzie teraz <br>siedzą wszyscy i klaszczą, zamarły ich dłonie <br>w rozwarciu, mierząc odległość między jedną <br>a drugą ręką przed klaśnięciem, jaka to odległość, <br>jedni mierzą ją dłońmi ustawionymi pionowo, <br>inni ukosem, jeszcze inni zupełnie poziomo, <br>absolutna dowolność, każdy może klaskać, <br>jak chce, odległość jest różna, u jednych to <br>jest mniej więcej tyle, ile ten duży szczur leżący <br>za śmietnikiem (odliczając oczywiście <br>ogon), u innych znów nie więcej niż gołąb, a mimo <br>to oklaski brzmią równo, układają się w rytm rzucanych <br>okrzyków, niech ży-je, niech ży