Panfil, jak zwykle nieświadom sytuacji, przypadł gorliwie na przednie łapy, piszczał, pojękiwał, darł pazurami zeschniętą ziemię, chcąc się przypodobać za wszelką cenę i uzyskać chwilę wolności. Pani Linsrumowa patrzyła nań bez przyjaźni, pogrążona w niewesołych medytacjach, potem rzekła mu kilka przykrych słów i weszła do domu. Pies pochylił głowę gestem absolutnej beznadziei. Nie zareagował nawet ze zwykłą energią, gdy roje bezczelnych much obsiadły mu oczy i puszyste uszy. Trwał tak jakiś czas w gorzkiej kontemplacji, a później przewrócił się nagle na wznak, poddając się twardemu losowi psa łańcuchowego. Polek leżał patrząc nieruchomymi oczami w okno, w którym widać było skrawek czystego