chłopcy z recepcji radośnie wołają:<br>- Kumarii Ward. Doktor Ward.<br>Obijali walizki o ruchome drzwi, kolanem pchając blachy błyszczące wypucowaną miedzią. Poczuł, że wrócił do domu. Zaczęło mu się nagle spieszyć. Wdychał miejskie zapachy asfaltu, rozprażonych płyt chodnika i kurzu, woń spalin i trociczek.<br>Wyskoczył na śmiało, z rozmachem zaplanowaną perspektywę alei, Łuk Triumfalny - Brama Indii różowiała na tle spłowiałego nieba. W głębi kępa wysokich drzew i namioty cyrkowe, oddychające na wietrze. Tam szukał Kriszana... Dalej droga do ambasady, do Judyty, do miejsca, które tu nazywał - domem.<br>Zaskoczyło go, że czokidar nie stał przed furtką, wejście do ogródka było otwarte. Koza z