nie wiedział, co odpowiedzieć. Zmrużył oczy oślepiony czystością śniegu: - Dziękuję, da się żyć, mam czym palić - tyle wydukał.<br>Ksiądz tupnął, następnie wytarł ze śniegu but o porzuconą deskę. I kopnął ją. Małe oczka buszowaly po dachach. Łapczywie wciągał mocny, zdrowy zapach mroźnego powietrza. Wodnisty i zielonkawy, jakby ktoś blisko porcjował arbuzy. - A szanowna małżonka jak się miewa?<br>- Dziękuję, również dobrze.<br>- Mówi pan: dobrze, chwała Bogu, to chciałem wiedzieć, co by tu jeszcze? Jakoś wszystko jest nie tak, jak powinno. Zatem nie zatrzymuję pana, życzę państwu wesołych świąt i do siego roku. Oby Bóg się nad nami zlitował. No, to chodź, Władek