głowę, choć tak naprawdę było jej to zupełnie obojętne. Mechanicznie wyjęła co trzeba, szykując się do smażenia. Uświadomiła sobie nagle, że tak naprawdę więcej myśli, i to z ogromnym współczuciem, o Grażynie D. niż o sobie samej.<br>W pewnej chwili zadzwonił telefon. To była Dorota K., jej przyjaciółka.<br><q>- Dzwonię z automatu przy przystanku pekaesu. Właśnie wracam z domu i jak zwykle wstąpiłam do twoich rodziców. Dali mi recepty na jakieś leki dla twojego ojca, których nie mogą dostać w Z. Prosili, żebyś popatrzyła w warszawskich aptekach, bo pewnie są lepiej zaopatrzone. Słuchaj, Beata. Ja będę jeszcze tutaj piętnaście minut, więc gdybyś