kamień jak najszybciej, ale i tak ogromna masa chwiejnego osypiska, chrobocząc, jęła spełzać wraz z nim, grzechotała wciąż głośniej, raptem, już zupełnie blisko wyschniętego strumienia, piarg rozjechał się pod nim i padając, aż z impetu przesunęła mu się maska tlenowa, stoczył się kilkanaście metrów. Już zrywał się, aby biec, nie bacząc na potłuczenia, bo bał się, że ten, którego widział z góry, zniknie mu z oczu - oba stoki, a zwłaszcza przeciwległy, pełne były czarnych otworów grot - gdy coś ostrzegło go, że zanim jeszcze zrozumiał, na powrót runął na <orig>ostrokończyste</> kamienie i został tak, z rozłożonymi rękami. Padł nań lekki, rzucony z