stężałych od wysiłku twarzach strumienił się pot, wielki jak łzy, jak niepojęte, straszne krople, którymi ociekają czasem bezradne, zdziwione oczy katowanych zwierząt.<br>Olbrzymie maszyny, podobne do potwornych dwugłowych smoków, łykały szare kłęby pakuł, brudne jak dym, aby za chwilę wypluć je ciągliwą śliną długich włókien, nawijanych w okamgnieniu na wirujące bąki szpulek. Następnie żelazne palce po raz setny chwytały, rozplątywały te włókna, rozciągały je w nieskończoność cienkimi nićmi, i nici, napięte do jęku, rwały się z trzaskiem w powietrzu, chwytane i sprzęgane w locie błyskawicznym supłem przez żywe palce robotnic. Wówczas z oślinionej paszczy maszyny do spluwaczek olbrzymich koszów leciały bryzgami