pana po cholewach... - zamruczał <br>ironicznie. Wyciągnął spod poduszki schowaną tam <br>wcześniej grubą flanelową koszulę. Owinął <br>wszystko w zgrabny jak na pośpiech tobołek, związał <br>Kaziowymi sznurowadłami.<br>Korytarz wyłożony wyrudziałym brązowym chodnikiem, <br>z czarnymi, równie wyblakłymi pasami bo bokach, skręcał <br>za ostatnią sypialnią w ślepy zaułek. Zamykały <br>go drzwi prowadzące na mały balkonik, zastawione wysokimi <br>kwietnikami i skrzynkami z paprocią. Koniec. Przejścia <br>nie ma. Od balkonu prowadziły w dół kręte i wąskie <br>schodki przeciwpożarowe, zardzewiałe od deszczu i nieprzydatności. <br>Poza Pinokiem, Adamem, Kaziem i paru innymi chłopcami nikt tych <br>drzwi nigdy nie otwierał.<br>- Palcem, stary, pokonasz, byle zakrzywić i spłaszczyć <br>na końcu - pouczał