z przestrzennych świateł nocy wszedłem w orbitę fioletowej lampki, sztucznie, niezdarnie, niby dziecko bawiące się farbami, rozmazującej fiolet dokoła. O piętro niżej słychać było kroki strażującego policjanta, łkanie było już za mną zamknięte w sypialnym pokoju, przede mną był czyn. Cicho, na palcach zszedłem parę stopni i wychyliłem się przez balustradę. Kroki zbliżyły się ku klatce schodowej. Zszedłem jeszcze niżej na półpiętro i skryłem się we wnęce pogrążonej w zupełnej ciemności. Policjant podszedł do schodów, zawahał się chwilę, po czym zaczął wchodzić powoli na górę. Był to Max Pfitzner, fotograf, ten sam, który kiedyś w nocy łkał w moich ramionach. Gwizdał