posuwa do sklepu. Cztery browary do siatki i pędem do domu. Opowiadał mi jeden z nich, szef wydawnictwa, że po robocie, jak już dotrze do domu, to nie ma większego szczęścia jak się rozluźnić ze szklanką mocno osadzonego w warszawskiej tradycji lokalnego piwa.<br>Ja, oczywiście, nie mam nic przeciwko lekkiej banieczce. Nie chodzi mi o to, żeby kogoś odciągać, przestraszać. Nie jestem moralistą, bo mi nie wypada. Zauważam po prostu, że pijemy inaczej, niż to kiedyś bywało. Już nie widać tak często w trupa pijanych na ławce w parku, już nie znajduję nawalonych sąsiadów w piaskownicy. Jest jeszcze taka możliwość, że