się mecenas, który wkrótce, dzięki świetnej znajomości niemieckiego, zdobył sobie wygodną funkcję. Przez długi czas grał ze śmiercią, oszukiwał ją i wygrywał. Dopomógł mi też w umieszczeniu Mariana w bloku szpitalnym, czyli tak zwanym rewirze. Drugi mój wierny przyjaciel - rotmistrz, okazał się doświadczonym majstrem stolarskim i pracował przy budowie nowego baraku. Dobrych fachowców w jakimś sensie ceniono, a raczej oszczędzano. Dostawałem od niego codziennie łyżkę pokostu, ohydnego w smaku, ale cennego ze względu na zawartość tłuszczu. Nieszczęsny Marian, niestety, nie mógł go przełknąć, podczas gdy ja robiłem wszystko, co możliwe, żeby przeżyć. Klara jak dobry duch dodawała mi wytrwałości, a myśli