swój dom, swoje miejsce. Swobodnie mógł wędrować po Polsce ocierając się o Lublin, Piłę, Giżycko, Łódź czy wreszcie Gorzów i rodzinny Krzyż. Najdziwniejsze było to, że w każdym mieście czuł się, jak w domu,, a domy, w których pomieszkiwał, traktował, jak własne. W przypadku każdego innego człowieka byłaby denerwująca ta bezpośredniość i naturalność bycia. To częstowanie się czyimś życiem, w przypadku wszystkich, ale nie Sulimy. On w swoim życiu był tak spontaniczny i naturalny, że można mu było wybaczyć nawet bałagan w kuchni i nawoływanie do spokoju w apogeum radosnej sobotniej prywatki. Jego ZEN rzeczywiście uspokajał wszystko. Szczególnie, gdy Andrzej zamyślał