moim eseju, w mojej próbie dotarcia do jądra swej subiektywności) wrodzonym jakoby sceptycyzmem. Powoływałem się tu na klasyków, na Charrona (wiek XVI), który pisał: <gap><br>Ale powoływałem się także na liczne i modne tuż przed drugą wojną światową pseudonaukowe czy popularyzatorskie publikacje, dowodzące, że najnowsze osiągnięcia fizyki, astrofizyki, biologii, psychologii pokazują bezsilność nauki, jej bezradność wobec pytań metafizycznych. "...Nie wierzę w naukę - taki z tego wyciągałem pożądany wniosek - nauce nigdy nie uda się wyjaśnić, czym jest ten świat i po co istnieje. Wierzę przeto w Boga, w siłę modlitwy, w Opatrzność..." <br>A więc nie umiałem odróżnić sceptycyzmu, który odmawia uznania autorytetów, świętych