na dowód pamięci. Były mi najbliższymi<br>osobami w mieście, żeby nie powiedzieć, prawie kimś z rodziny. Tak to<br>czułem, tak o nich myślałem. Czasem nawet łapałem się na tym, że<br>doznaję ich nieustającej obecności przy mnie, a nie miało to nic<br>wspólnego z przywoływaniem ich przez pamięć czy wyobraźnię. Stąpały<br>bezszelestnie jakby gdzieś nad moją głową, po suficie, lub zjawiały się<br>w dalekim echu jakiegoś tanga, które ni stąd, ni zowąd napływało na<br>mnie. Czasem w nagłym zdziwieniu, och, pan Piotr. Czasem w cieple ich<br>piersi, do których przytulały moją głowę, gdy przychodziłem do nich na<br>kakao.<br> Były teraz znanymi w