przyszłam - z moją własną sprawą. <page nr=156> <br>Wówczas Martę strach przejął. Jak to? Więc śpiew córki przestał być własną sprawą Róży? Więc pojawiły się jakieś inne sprawy? Prawda: codzienny, nieubłagany przymus "stąd dotąd, stąd dotąd masz się nauczyć, pamiętaj, żeby następnym razem nie powtórzył się ten błąd" - jak gdyby chodziło o małą, bezwolną dziewczynę - to dokuczało Marcie do żywego. Ale mimo wszystkie bunty - niczego tak nie lubiła jak widzieć matkę szczęśliwą ze swojej przyczyny. <br>Przygarnęła się do Róży, chytrze zapewniając: <br>- Mamusiu, to nie wykręty, naprawdę zachrypłam. No, nie gniewaj się, na noc zrobię sobie inhalacje, kompres, płukanie - wszystko, co zechcesz... <br>Ale Róża obróciła