miło, że sam musi leźć w głąb góry, ale że nie miał innego wyboru, zebrał całą odwagę do serca i poszedł. Czarnym krętym korytarzem zaszedł do ogromnej piwnicy, w której od srebra, złota i drogich kamieni widno było gdyby w dzień. Pod jedną ścianą stała kadź szeroka, pełna pod wierzch bitych, błyszczących talarów. Jaś drżącą ręką odliczył ich sobie dziesięć - przeliczył jeszcze raz, czy nie wziął przypadkiem za wiele - i schowawszy je dobrze za <orig>nadra</>*, pobiegł nie oglądając się na powrót. Wydostawszy się na wolne powietrze, odetchnął, jakby się na świat na nowe narodził, a podziękowawszy serdecznie Bonie wrócił szczęśliwie do