to był śpiew wielorybi, smutny i łagodnie wypełniający fioletową przestrzeń. Płynął powoli wśród muzyki i iskier podobnych do gwiazd. Trwało to bardzo długo, ale nagle przez muzykę przedarł się dźwięk turbiny, mielącej ten fiolet mechanicznym furkotem jak podwodny statek. Jednak nie statek ujrzał, tylko płynącą z naprzeciwka rybę ze srebrzystej blachy, o pomarańczowej głowie Rubina. Nie zwróciwszy uwagi na Zygmunta, ryba wyminęła go i popłynęła w mrok, wypuszczając z Rubinowych ust bąble powietrza. Powoli posuwał się naprzód, wciąż dalej i dalej. Przestrzeń napełniła się blaskiem, z fioletu zrodziła się najpierw niebieskość, potem błękit. Punkcików pojawiało się coraz więcej, tak dużo, że