tej niedzielnej jutrzni najpierw zobaczyłem rozwiewające się na wietrze chałaty i basy niesione na ramieniu, i skrzypce wciśnięte pod pazuchy.<br> Szli od lasu przez łąki.<br> Wchodzili pojedynczo na błonie znacznie wyższe od łąk.<br> Szli tym pagórkowatym skrawkiem łąk, więc szli prawie po jutrzennym niebie, bo łąki nagle ich opuściły, a błonie, uciekające trawka po trawce pod wierzby, jeszcze im nie wyszło naprzeciw.<br> Wiedziałem, że gdy dojdą do płotu z przełazkiem, odgradzającego błonie od pszennego pola, zdejmą z ramienia basy, wyjmą spod pachy skrzypce i klarnet.<br> <page nr=56><br> I zagrają.<br> Właśnie czekałem na to ich zagranie.<br> Pomyślałem sobie, że właśnie od tego momentu zacznie