Zamiast koców dali nam papierowe worki, które służyły zarazem jako trumny. Umarłeś, to ściągali sznurem, bo to był mocny papier, i do krematorium. Mordowali na wysokich schodach, stu stopniach, po których wnosiło się głazy. Kopnął SS-man albo któryś z zielonym winklem i koniec. Pimple im się sprzedawali. Mieli też burdel na kupony, za kantyną. Kurwy, więźniarki, siedziały na werandzie i śmiały się z nas, kiedyśmy przechodzili. Lekarz z pędzelkiem i flaszeczką czerwonego atramentu stawiał kreski na czole. Jedna to do pracy, dwie - nie wiem co, a trzy - untauglich, skończony. Ojciec nie mógł nawet stanąć przed lekarzem. Siedział przy płocie, kiedy