Anglik nie przestaje się czuć nieswojo wśród tej grupy, która w przeciwieństwie do filmowców, kultywuje indywidualną szajbę, nie grupową. W obramowaniu najbliższego okna Anglik widzi piękną Nancy Gagnier, z czerwoną krechą markującą wargi na bardzo białej, szczupłej twarzy. Leworęczna magia, zapadnięcie się w niebiański, lecz zarazem chyba wręcz wężowy spokój, cała Nancy. Obok siedzi druga kobieta, o twarzy zeszpeconej dziwnym zezem i naznaczonej wiotczeniem tkanek. Zwiastun zmian, które przyjdą naprawdę za dwadzieścia lat, czy może znak wewnętrznych procesów, o których lepiej głośno nie wspominać? Obie, Nancy i ta druga, są w czerni, lecz jako znaki nie przedstawiają nic prócz siebie samych