się wtedy do nikogo. Ani do chłopaków, <br>ani do kierownika przecierającego zapocone szkła okularów, <br>ani do stojącego uparcie, mimo ponawianych zaproszeń, wysokiego <br>mężczyzny.<br>Po godzinie, kiedy dyrektor ochrypł od żarliwych szeptów, <br>a tamten bladł i czerwieniał na przemian, bliski porażenia <br>mięśni od bezustannego zaciskania szczęk, Paweł podniósł <br>oczy o parę centymetrów wyżej, prosto w oczy tamtego.<br>- Nigdy - powiedział dobitnie. - Spóźnił <br>się pan...<br>- Wiem, ale... skwapliwie, z poświstem wyrzucił z siebie <br>mężczyzna. Udał, że nie zauważył owego "pan". - Wytłumaczę <br>ci...<br>- Już mi wszystko dokładnie wyjaśnił pan dyrektor. <br>Że "tata nie mógł, zrozum, synu..." Tylko <br>czyj ten syn, panie dyrektorze? Bardziej pana, prawda